Z życia pewnej kamienicy :)

W tym miejscu możecie prezentować swoją twórczość niekoniecznie związaną z pobytem w sanatorium choć i taka mile widziana.
Regulamin forum
Proszę by każdy nowy wątek rozpoczynał się wierszem. Najlepiej by to był wiersz autora wątku, ewentualnie wiersz na temat sanatorium.
Uwaga! Jeśli wstawiacie czyjąś twórczość, pamiętajcie, że powinniście posiadać zgodę autora lub właściciela praw na publikację. To bardzo ważne.
Proszę też by nie tworzyć tu wątków, które bardziej pasują do działu "Na każdy temat". Niech ten dział będzie wyłącznie związany z twórczością sanatoryjnych poetów :)
Poza tym obowiązują wszystkie zasady z regulaminu ogólnego pisania postów na forum dostępnego tu http://www.forum.nasze-sanatorium.pl/vi ... p?f=2&t=10
Awatar użytkownika
ANDY12345
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 14294
Na forum od: 26 maja 2018 11:42
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 3

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: ANDY12345 »

To czekamy ........
Awatar użytkownika
BozenaMat
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 6168
Na forum od: 24 lip 2018 18:32
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: BozenaMat »

Bozia niesprawiedliwa

Co ten nasz pan Jureczek dziś tak chyłkiem przemknął koło mnie? Zawsze taki miły, dzień dobry, co u pani słychać. A dziś tylko jakieś… brrrrryyyyy……….. Co to miało znaczyć?
Wiem, że wczoraj trochę z Bogusiem przesadzili. Nota bene powód był. Boguś właśnie wrócił z dalekich krajów (jak to on mawia), a potocznie z Zakładu Karnego, gdzie przebywał za napad na bank. Wprawdzie był to Bank Krwi, ale zawsze to napad z bronią w ręku (nikt nie poznał, że był to pistolet na wodę zabrany siostrzeńcowi). Napad był, Boguś odsiedział 3,5 roku, wrócił… i razem z Jureczkiem świętowali nowo odzyskanego kumpla.
Wracając do wczoraj… do teraz słyszę te Ich …. „Pije Kuba do Jakuba”, „Góralu czy ci nie żal”, „Słodkie fijołki”…. ale to chyba nie powód, by znajomych z bloku traktować jak powietrze. I to jeszcze mnie. Przecież pan Jureczek kiedyś u mnie spał, jak po pewnej imprezowej sobocie zamiast do swojego mieszkania wszedł do mnie. I tak się kłócił, że to Jego mieszkanie, że co ja miałam robić? Oddałam Mu swoje wygodne łóżeczko, nawet buty zdjęłam, by biedak mógł spokojnie sobie dojść do jakiego takiego stanu. Rano pobiegłam po kefirek, by tego, co pojawi się przy panu Jureczku wygonić (uściślając chodzi o kaca), dałam nawet trochę na zaś… by i w domu mógł się leczyć. A tu takie traktowanie. No czegoś takiego to się nie spodziewałam. I jak tu mieć wiarę w ludzi?

Tak sobie myślę, że chyba ta noc na długo zostanie w mojej pamięci. Marianek wiem, że lubi rozrywkowe życie sobie prowadzić, ale pan Jureczek? Co Oni wczoraj wyprawiali, jakieś dziwne eksperymenta prowadzili z Bogusiem. Widziałam jak z wysiłkiem (ledwo mogli pion utrzymać) próbowali udowodnić, że istnieje grawitacja. Czego to Oni nie wyrzucali przez okno. Karton mleka to sobie chyłkiem zabrałam. Miałam jak znalazł na śniadanie. I tak nikt nie widział, to oddawać nie muszę.
Ale dlaczego wyrzucili całkiem nowiutkie, jeszcze w błyszczącym opakowaniu… no te, jak to się nazywa…. te dla bezpiecznego sexu… to nie wiem. Znów będą pod blokiem sobie leżeć, aż je dzieciaki na procę przerobią. Albo Jadzieńka zabierze i użyje jako balony na urodzinach wnuczka. Tak sobie myślę (czasem to mi się zdarza), że widocznie uzbierało się tych przedmiotów Bugusiowi jak wyszedł z tego przytułku. Wykorzystał sytuację, że nie jest u siebie i postanowił się ich pozbyć. No tak. Może pan Jureczek „tych” przedmiotów się wstydzi i dlatego tak przede mną zmykał?... Kto to zrozumie chłopów. Ale pana Jureczka to już nie przenocuję. Oj nie. Nic wdzięczności, nic serca…

A tak nawiasem mówiąc, to dziwnych znajomych ma pan Jureczek. Choćby ten Boguś. Taki miły, kiedyś to mi nawet piwo dał jak chciałam na grzańca, a wczoraj to wchodząc do bloku też mnie minął bez jednego słowa. Wprawdzie niósł jakąś wielką paczkę… no tak.. pewno piwo i bał się, bym mu znów nie chciała łapnąć. Toć to tylko jedna puszeczka, a Oni taki wielki wrzask podnoszą. Całego browaru od Nich nie chcę.
Oj, Bozia niesprawiedliwa…. Niesprawiedliwa…..


CDN....................... :)
Awatar użytkownika
ANDY12345
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 14294
Na forum od: 26 maja 2018 11:42
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 3

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: ANDY12345 »

Bożenko czy możesz zdradzić tajemnicę ile Bozia tj. kamienica ma tych lokatorów, chyba że masz na to alibi ? :lol:
Awatar użytkownika
BozenaMat
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 6168
Na forum od: 24 lip 2018 18:32
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: BozenaMat »

ANDY......... nikt nigdy nie wiedział iluż lokatorów mieszka w owej sławetnej kamienicy. Tych, których wymieniłam w pierwszym poście byli, jakby tu powiedzieć... solą tej społeczności :D Choć pomieszkiwali tu i inni, czasem z zewnątrz :D Ot choćby nasz Boguś :lol: To Ich przygody (rzecz jasna fikcyjne) opisywałam :D
Jak się to podoba........ to będzie ciąg dalszy :)
Raz na kilka dni zadomowił się nasz dzielnicowy, kiedy to małżonka... mówiąc dobitnie... wykopała go z mieszkania po tym, jak zamiast kupić nowo narodzonemu synowi pampersy....... przytachał skrzynkę piwa... sądząc, że w niemowlaku znajdzie bratnią duszę do popijaw :D Ale to nie był mój tekst więc go pominęłam :)
Awatar użytkownika
ANDY12345
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 14294
Na forum od: 26 maja 2018 11:42
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 3

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: ANDY12345 »

Jednym słowem odcinków może być wiele alb bardzo wiele :lol:
wszystko się może zdarzyć,
gdy głowa pełna marzeń
gdy tylko czegoś pragniesz
gdy bardzo chcesz....
Awatar użytkownika
BozenaMat
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 6168
Na forum od: 24 lip 2018 18:32
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: BozenaMat »

Odcinków jest kilka......... chyba, że powstaną nowe :lol: To teraz dalsza część :)

Miłość Marianka

Po pijaństwie Marianka i głośnych wyczynach pana Jureczka i Bogusia nastały w naszej kamienicy błogie dni. Właściwie, to można by było powiedzieć, że nastały dla nas sądne dni. Marianek zapałał miłością do cud piękności o imieniu Iwonka i zaprzestał swych nocnych imprez duchowych (zwanych potocznie w naszej kamienicy popijawami). Jednak to była tak zwana cisza przed burzą. Ten spokój wytrącał wszystkich z równowagi, cisza deprymowała i nie mogliśmy się do niej przyzwyczaić. Bo jak to jest. Usypiasz słysząc skowyt Rademenesa, słysząc pijaną czkawkę Marianka, tudzież dziwne odgłosy z WC, a tu nagle nic. Żaden dźwięk nie dociera do twoich uszów. Nic. Cisza. Wtedy zastanawiasz się, czy ty aby żyjesz, zaczynasz otwierać o północy drzwi na klatkę schodową i patrzysz. Istnieje jeszcze kamienica, czy też zostało tylko twoje mieszkanie? Nawet chcesz wyć, by dać o sobie znać, by się przekonać, czy ktoś otworzy drzwi. I tęsknie chcesz usłyszeć…..
- zamknij się do licha ty zakało społeczeństwa.

Tak więc w naszej kamienicy zrobiło się spokojnie. Marianek siedział w mieszkaniu (co on tam mógł robić bez kumpli i intelektualnych rozmów przy setce?), czasem tylko wychodził ze swą Iwonką na zakupy i cielęcym wzrokiem patrzył na swą cud piękność. Patrzyłam na to i czekałam. Wytrzyma ta zaraza w tym abstynenckim stanie, czy tez nie? Kto zwycięży? Wielka i niespotykana miłość naszego Marianka do Iwonki, czy też pociąg chłopa do tej życiodajnej wody (jak to płyny nas potrafią zdominować… ale toć bez nich możemy przeżyć tylko… no właśnie… ile dni??). Już zmierzałam składać na prezent ślubny i zastanawiałam się czy nie wziąć dodatkowej pracy. Właśnie zwolniła się świetna posada. O takiej marzyłam od dłuższego czasu. W cieple, bez stresów, można podczas wykonywania niezbyt skomplikowanych czynności poczytać lub rozwiązać krzyżówkę (lubię się ukulturalniać). Już nawet napisałam życiorys i coś takiego, co się nazywa… CV…. Choroba. To całkiem jak to miejsce nowej pracy, tylko trochę poprzestawiali literki, albo ja coś źle odczytałam? CV… WC… jeden czort. Ale chyba nie. Przecież przeczytałam ostatnio cały „Poradnik Domowy” i jestem ciut mądrzejsza. Może jednak zrezygnuje z tej „babki klozetowej”? Przecież stać mnie na więcej. Może jeszcze coś się trafi i będzie dodatkowy grosz na prezent ślubny dla Marianka.

Tak więc cisza w naszej kamienicy była już nie do zniesienia, wszyscy z utęsknieniem wyczekiwali powrotu Marianka na łono pijaństwa i rozpusty. Cóż za radość ogarnęła wszystkich, kiedy pewnego dnia piękna Iwona podniosła wrzask. O matko… co to była za radosna chwila. Słychać ją było na całym osiedlu, a pani Zosia mówiła, że nawet w supermarkecie (to 2 kilometry od nas). ... dźwięk głosu Iwonki wystraszył ją (znaczy się panią Zosię), jak cichcem chciała schować parę rajstop do przepastnej torby. Porzuciła te rajstopy (innym razem je zajuma) i wybiegła ze sklepu jak torpeda. Trafiła pod blok akurat w kulminacyjnym momencie. Piękna Iwona lamentowała i złorzeczyła jak stara przekupka (w opisie Jadzieńki, to po prostu darła ryja). Marianek patrzył na nią i łuski spadły z jego ślicznych, teraz akurat trzeźwych oczu, a Rademenes głośno bekał i patrzył chytrze na wszystkich. Wreszcie Iwonka pokazała swe oblicze… i o co ten wrzask? Że Rademenes przyniósł maleńką myszkę do mieszkania? A co miał przynieść? Lwa czy geparda? Może gdyby wrzask Iwonki był z innego powodu, ale wrzeszczeć na pupila Marianka? No to się nie godzi… jak tak można… :twisted:

Wreszcie wróciła normalność, nastały tak długo oczekiwane dni. Marianek znów nocami urządza popijawy (teraz ich częstotliwość wzrosła, bo trzeba było nadrobić stracony czas), pan Jureczek z niesmakiem patrzy na to wszystko, a ja nie muszę już szukać dodatkowej pracy, by zarobić na prezent ślubny dla Marianka i mogę spokojnie siedzieć w mieszkaniu i słyszę, że nasz blok istnieje. Nie muszę wychodzić by sprawdzić, czy kamienica się nie zawaliła. Muszę chyba kupić kilo kaszanki dla Rademenesa… toć to on sprawił, że sądne dni odeszły i nastała w naszej kamienicy normalność. :D

I jak to człek może się przyzwyczaić do wszystkiego. Nawet nasz Marianek okazał się dla nas kochanym chłoptasiem i niech takim zostanie…... :)



CDN ......................... :)
Awatar użytkownika
jacky6
Przyjaciel forum
Przyjaciel forum
Posty: 7119
Na forum od: 05 mar 2014 14:39
Oddział NFZ: Śląski
Staż sanatoryjny: 5

Z życia nie tylko pewnej kamienicy...

Post autor: jacky6 »


Bardzo silnie kojarzą mi się słowa autorki z wydarzeniami, jakie miały miejsce na przełomie lat 50/60 ubiegłego wieku w kamienicy zamieszkiwanej przez moich rodziców i moich kolegów z podwórka.
Nie brakuje mi mordobicia dla konkubiny z poddasza wrzeszczącej wNIEBOgłosy na cały korytarz...
Było wtedy bardzo biednie ale jeszcze częściej wesoło gdy u sąsiadki na imprezie jej koleżanki tańczyły kankana na dachu pieca kaflowego.
Aj waj ...

:mrgreen: :ugeek:

Awatar użytkownika
BozenaMat
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 6168
Na forum od: 24 lip 2018 18:32
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: BozenaMat »

Jacky6 ........... jak pisałam na wstępie
Oczywiście będzie to czysta fikcja, wymysł i fantazja i proszę się nie dopatrywać żadnego podobieństwa do znanych Wam osób czy też miejsc lub zdarzeń.
Być może podobne zdarzenia miały miejsce w innych miejscowościach, w innych kamienicach, innym lokatorom coś takiego się przydarzyło. Barwne życie, wesołe, choć często (tak jak piszesz)... bieda aż piszczała.

A może ktoś dołączy do tych opowiadanek? Opisze coś, niekoniecznie ze swego podwórka? Mam jeszcze parę tekstów i szuflada zrobi się pusta :D
Awatar użytkownika
BozenaMat
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 6168
Na forum od: 24 lip 2018 18:32
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: BozenaMat »

8 Marca

Nastał poniedziałek. Tak. Niby lubię ten dzień, nie jest gorszy od innych, ale odkąd zamieszkałam w kamienicy, poniedziałki kojarzą mi się z wyjąca pralką pani Jadzieńki. Panią Jadzieńke mogę zrozumieć… po niedzielnej randce z radyjem… można chcieć się wyładować na tym cudzie techniki, jakim stał się automat ułatwiający utrzymanie naszej garderoby w należytym porządku. Zresztą pani Jadzieńka tylko w poniedziałki uprzyjemnia nam życie swą zdezelowaną praleczką, więc mogę to przecierpieć. Toć to jeden tylko dzionek, a w dodatku cały dzień jestem wtedy w pracy. No właśnie. Od tygodnia zaczęłam nową pracę. I to sama ją znalazłam. No może nie całkowicie sama. To praca mnie znalazła.

Otóż tydzień temu szłam sobie spokojnie… z natury jestem bardzo spokojną osobą i niełatwo jest mnie wytracić z równowagi, ale w tym dniu pan Jureczek (przemiły sąsiad – o ile chce być miły) obiecał kupić z samego ranka ciepłe bułeczki. No i jak to czasem bywa. Ranek minął i minęła pora na ciepłe bułeczki. Pan Jureczek po prostu zaspał. Ale czy to prawda? Ostatnio coraz częściej jakoś tak się miga od sąsiedzkiej pomocy. Nie wiem dlaczego? Czyżbym czymś zawiniła? Tak się zastanawiam, ale nic mi do głowy mądrego nie chce przyjść. Toć to miły sąsiad, często mówi …. dzień dobry piękna Viky… no, ale może po pytaniu …..” Viky jak widać świat przez takie czarne ślepka”….. zniechęcił się do mnie?? .. Chciałam pięknie odpowiedzieć panu Jureczkowi, pokazać jaka to jestem elokwentna, ale jak w jego niebieskich oczach ujrzałam jakieś dziwne iskierki… no to chyba zrobiłam z siebie totalną idiotkę i ofuknęłam Jureczka obcesowo mówiąc „czego”. I od tego czasu jakoś pan Jureczek patrzy na mnie posępnie.

Tak więc trochę wytrącona z równowagi szłam sobie po zakupy, gdy nagle ni stąd, ni zowąd na mej drodze znalazło się coś. Chyba tak mogę określić malutkiego, patrzącego spode łba człowieczka. I jak to bywa w życiu... nagle spada na nas siedem egipskich plag..... spotyka nas morze nieszczęść. Tak było i tym razem. Z rozmachem trąciłam gościa, który zamachał swymi rączętami jak skrzydłami wiatraka (chyba ostatnio musiał czytać „Don Kichota”) i wylądował zgrabnie na swym przyrodzeniu (pupci). No i zaczęło się. Wrzeszczał tak, że dźwięki zarzynanego prosięcia, to przy nim oaza spokoju. Podziałało to na mnie strasznie przygnębiająco, wręcz pogrążyłam się w morzu łez. Ja... taka chodząca dobroć i sama słodycz stałam się przyczyną takiego nieszczęścia i bólu. Swym anielskim głosem uspakajałam człeka.... i chyba coś do tej jego makówki dotarło, bo najpierw przestał wyć, później wykonując jakieś niezgrabne ruchy wstał i łypiąc na mnie powiedział, że poda mnie do sądu. No nie. Ja mam stanąć przed oblicze tej szanownej instytucji? Tego było za wiele. Nigdy. Odkąd byłam świadkiem wypadku i ciągali mnie po różnych wymiarach niby to sprawiedliwości, narobiłam sobie wrogów, nie mogłam przez tydzień wyjść z domu i tylko dzięki uprzejmości sąsiadów nie zginęłam z głodu.... to moja noga więcej tam nie postanie. Dość... koniec... ta instytucja (zwana wymiarem sprawiedliwości.. o matko.... chyba nawet dzieci wiedzą, że sprawiedliwości nie ma... no jest, ale czasami).... nigdy nie ujrzy mojej osoby. Musiałam więc jakoś przebłagać jegomościa, by sam wymierzył sprawiedliwość, byśmy to całe zamieszanie obrócili ku obopólnej korzyści. No i ten ... już nawet nie pamiętam jak go w myślach nazwałam... wymyślił (niech go wszyscy wezmą tam gdzie warzy się smoła.... ), że mam przez tydzień przychodzić do jego ośrodka. Ciekawość mnie zaczęła popychać do zadawania pytań. No i wyszło. Ta pokraka... ta parodia człowieka .... powiedziała, że za karę mam popracować w ośrodku dla dzieci niepełnosprawnych. Jak mną nie trzepnęło. Toć praca tam powinna być wyróżnieniem, jakimś wkładem w ten nasz pokręcony świat, a nie karą. No, ale tylko taki męski niby homo sapiens mógł wymyśle coś takiego. I zaczęłam tam pracować. I była to radość, co tak zdenerwowało tego wstrętnego człeka, że chciał mnie wyrzucić. A guzik. Zaparłam się, wszystkimi moimi dwoma nogami. Napisałam do urzędu... połaziłam.... i zostałam sobie tam. A ta pokraka codziennie widzi moją uśmiechniętą twarz i go skręca. A niech mu tam. Jak widzi w tych dzieciach tylko niepełnosprawne osoby i nic więcej, a nie miłe i cudowne istotki, to ja jeszcze temu łajzie pokażę. Albo on będzie ludzki, albo ja nie jestem Viky. No i właśnie wracałam sobie dziś od moich dzieciaczków, Wojtuś dał mi pięknego kwiatka z bibułki (co za śliczny prezent w Dniu Kobiet i to od kogoś, kto ma tylko jedną rączkę) i tu nagle widzę zamieszanie w naszej kamienicy. Marianek i pani Jadzieńka w dziwnej pozycji.... zaklinowani miedzy prętami barierki na schodowej klatce.... z kwieciem (już tylko jakimiś chabaziami) w otwartej buzi pani Jadzieńki i kotem wyjącym przy nieszczęsnym Marianku. Toć to była istna apokalipsa w naszej kamienicy.
Może nie powinnam postąpić tak jak zrobiłam, ale to na moje wątłe siły było zbyt dużo. Usiadłam sobie na czymś, co okazało się resztkami z pralki pani Jadzieńki i ryknęłam. Sami powiedzcie, jak tu nie ryczeć, gdy za jednym zamachem widzi się żywe Waterloo, Bitwę Pod Grunwaldem i Stańczyka? Brzuch mnie zaczął boleć i już o mało nie zeszłam z tego pięknego i cudownego świata…… gdy nagle moje oczęta ujrzały pana Jureczka. Stał trzy schodki niżej i patrzył na mnie wzrokiem nader dziwnym. Czyżby zamierzał dzwonić po pogotowie? A może w jego umyśle zalęgła się myśl… „oj ta nasza Viky już musi zostać odwieziona do zamkniętego zakładu”. Śmiech zamarł mi na ustach, z wdziękiem (o ile podniesienie się z mokrej posadzki można nazwać wdzięcznym) wstałam i o mało znów nie rymsłam na tę brudną i mokrą ziemię. Ujrzałam bowiem w ręku pana Jureczka samotną, herbacianą różę. Czyżby ten nasz miły sąsiad zamierzał uczcić ten sławetny, choć już zapominany Dzień Kobiet? I któż ma być tą szczęśliwą osóbką, dla której ta samotna róża??... Nigdy się tego nie dowiedziałam….

PS. Za to dowiedziałam się, cóż to Marianek w ten Dzień Kobiet wymyślił. Otóż zapałał do mnie wielce mocnym uczuciem (które pozostało Mu z przygody z Iwonką), tak wielkim, jak wielkie było Jego ciało, a zarazem tak krótkotrwałym, jak postanowienia Marianka o zaprzestaniu spożywania napojów chmielowych. Z okazji tego dnia szarpnął się na badylki. Jednak idąc schodami do mieszkania napotkał Jadzieńkę, niosącą w wielgachnej miednicy pranie. Oboje byli zaaferowanymi swymi sprawami – Jadzieńka utrzymaniem w dłoniach mokrej i śliskiej miednicy, Marianek – obmyślaniem przemowy, by oczarować obiekt swych westchnień. Nietrudno się domyślić… dwa ciała się zderzyły, a co za tym idzie ich pion został zachwiany i straciwszy równowagę oboje rymsnęli. Głowa Jadzieńki utknęła między szczeblami poręczy, gdzie wcześniej zaklinowało się udo Marianka. Misa z praniem, którą Jadzieńka niosła, poleciała pod sufit, by po chwili prawem grawitacji spaść na głowę biednego Marianka. Pranie jako gołębie szybowały i szybowały po całej klatce schodowej, spadając gdzie popadnie, a wiecheć kwiecia, które Marianek z takim namaszczeniem niósł, wyleciał Mu z rąk i utknął w ustach wrzeszczącej Jadzieńki. I na ten moment trafiłam ja… Co było dalej już wiecie.


CDN .............. :)
Awatar użytkownika
BozenaMat
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 6168
Na forum od: 24 lip 2018 18:32
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: BozenaMat »

Bonzai, karate i wielkie wejście Viky

Dlaczego jak mężczyzna się pomyli to nic się nie dzieje, nawet jeszcze współczucie mu okażą, po tej coś trochę przerzedzonej czuprynie pogłaszczą, nawet przytulą, a jak kobieta nie daj Boże popełni błąd… no to już cała ulica… gdzie tam… połowa osiedla ma przez tydzień darmowy cyrk. I co ja mam zrobić? Przez głupią pomyłkę siedzę od tygodnia w mieszkaniu, cichcem przemykam do sklepu, by choć resztki suchego chleba kupić sobie na kolację, nawet zaprzestałam słuchania radia. Byle by mnie nie nakryto, nie szydzono, nie kpiono, nie pociągnięto do odpowiedzialności za nieumyślne spowodowanie uszkodzeń ciała pewnego amanta filmowego (jak on amant to ja święta Gertruda).

Wszystko zaczęło się od pani Monisi, która pracuje w sklepie warzywnym. Miałam jakiś czas temu urodziny… chyba jakoś te daty mi się pokręciły, bo wyszło mi cóś tak nie ta liczba co trzeba, ale w tym wieku to normalne. Gorzej by było gdybym wiedziała dokładnie ile mam latek i głośno o tym mówiła. Ale wiem, że to nie wypada kobiecie mówić o latach, więc sobie milczę i udaję, że czas stanął w miejscu i tylko ten siwiutki włos coś za bardzo błyszczy. Ale co tam… fryzjer niedaleko, to i upiększy.

Tak więc w dniu urodzin dostałam od pani Monisi (naszej osiedlowej ekspedientki ze sklepu warzywnego) bonzai. Skąd ta kobieta miała to drzewko, tego chyba nigdy się nie dowiem….. Raz mówiła, że dostała od swego byłego… drugim razem, że był to prezent od wdzięcznego klienta, któremu sprzedała spod lady (o matko… jeszcze dziś to określenie??) kilo jakiegoś tam egzotycznego owoca, …… to znów mówiła, że to łapówka za coś tam. Nie wiem, która wersja jest prawdziwa, ale jakby na to nie patrzył… bonzai powędrowało do mnie. W swym roztargnieniu… bo znów udałam się leczyć wszystkie chore dusze na naszym osiedlu… zapomniałam o tym drzewku … i padło. Po prostu przyszły suche dni i jak to bywa, przyroda poległa… Trochę było mi wstyd, no bo jak to. Ja i szkodnik środowiska??. … truciciel…. taka zakała jedna…..??...To niewiarygodne i chcąc nie chcąc musiałam nocą przemknąć się do śmietnika i wyrzucić to nieszczęsne bonzai. Chciałam wprawdzie zanieść panu Zdzisiowi do kotłowni, ale doszłam do wniosku, że po pierwsze…. i tak było liche, to i ciepła z niego wielkiego nie będzie, a po drugie…. często z tym drzewkiem rozmawiałam, to było mi głupio oddać do kremacji towarzysza wspólnych pogaduszek.

Czyli drzewko padło…… ale moja fascynacja wschodem została, jednak zmieniłam pole zainteresowania. Wszystko za sprawą naszych gazet. Cóż to człowiek z nich nie wyczyta. Na pierwszej stronie…. zamachy…. Na drugiej…. mąż poćwiartował żonę… na trzeciej…… uczniowie pobili (no tak.. jak się oferma dała, to jego rzecz) nauczyciela… i jeszcze więcej. Właściwie to każda strona miała coś z mordu. Nawet w sporcie pobito sędziego, a w pogodzie piorun uderzył w bydlątko, które spokojnie pasło się na łące (za bydlątko powinien odpowiadać właściciel, bo zostawił to niebożę na polu, jak szalała burza stulecia). Jak ujrzałam ten nasz świat, taki polany krwią… to zapragnęłam, by mnie nic złego nie spotkało. Zapałałam więc chęcią nauki karate. Wprawdzie coś podejrzliwie patrzono na mnie, jak swe wątłe siły traciłam na ten sport, wydawałam ni to ryki, ni to piski rozwścieczonego jagnięcia, ale ja wiedziałam swoje. Jak się sama nie obronię… to nikt nie stanie u mego boku i nie przegoni całego tego zła, co się czai za rogiem. Wprawdzie ostatnio coś nasza okolica stała się spokojna. Żaden menel nawet nie łypnął na mnie złym okiem, wszyscy jacyś tacy mili? Oj….. chyba to nienormalne. Może to nastał czas dobroci nad wszystkim stworzeniem, co ma dwie nogi??. .. Szczególnie stworzeniem damskim??... Nie ma co się zastanawiać… ćwiczyłam solidnie i już niebawem miałam okazje się przekonać, w jakim stopniu poznałam tajniki tej zawiłej sztuki…… czy to walka czy nie … ale sztuka.

Tak więc swój talent objawiłam pewnego dnia, gdy szłam sobie wolno i podziwiałam piękno i panoramę szczecińskich torów. Może to nie był zbyt piękny widok, ale było blisko od naszej kamienicy, co jakiś czas pociąg z głuchym łomotem dawał znać, że świat pędzi w zawrotnym tempie ku zagładzie i co najważniejsze… byłam sama. Musiałam przemyśleć pewną sprawę. Od dwóch dni nie dawała mi ona spokoju i postanowiłam ją rozwiązać… czy może rozsupłać …… w zaciszu kolejowej panoramy. Myśli jakoś wędrowały nie tam gdzie trzeba…. Co rusz widziałam jakąś duszyczkę, którą trzeba było pocieszyć…. dodać jej otuchy……. jednak ciągle przed oczami stawał mi pewien obraz. Nie mogłam za diabła przypomnieć sobie, jaki kolor oczu ma Jureczek (sąsiad, który czasem przynosił mi na śniadanie ciepłe bułeczki). Niby były niebieskie, ale czasem… patrząc w nie, tonęłam jak w głębi oceanu… wtedy to stawały się czarne. To mnie deprymowało…. Doprowadzało do szewskiej pasji…. I gdy ujrzałam jakiegoś jegomościa, który leżąc na kobiecie groził jej nożem… eksplodowałam. Ta furia, co siedziała we mnie, znalazła wreszcie obiekt, ku któremu mogła wystrzelić. No i wystrzeliła… a raczej to moja drobna nóżka poleciała ku gościowi. Co tam nóżka… poleciało wszystko zło, które ostatnio zebrałam od wszystkich znajomych i nieznajomych kulawych kaczątek. I chyba bym całego swego kunsztu karate użyła… ale gość dał drapaka. Pognałam za nim jak łania… ale łanią to ja przestałam być ładnych kilka latek temu…. i facet mi zwiał. Sądziłam, że to koniec moich jakże atrakcyjnych wyczynów, ale to był dopiero początek. Wieczorem przyszedł reżyser jakiegoś filmidła… no tom popłynęła.. a raczej odpłynęła. Takie teksty mi zasolił, że moja niewinna duszyczka chyba do końca życia lepszych nie usłyszy. I gdzie byli wszyscy znajomi i sąsiedzi? Pewno dalej grilowali i popijali resztki piwka, które Marianek zakupił za pożyczone od Jureczka pieniądze. A ja sama odpierałam ataki rozwścieczonego reżysera… A bo to ja miałam być jasnowidzem… wróżką … czy też inną wizjonerką i wiedzieć, że facet, którego chciałam znokautować nie miał niecnych zamiarów i nie dybał na nieszczęsną kobietę??... I po prostu była to scena z filmu?. … I kto przy zdrowych zmysłach kręci film nie podając wcześniej do publicznej wiadomości, że coś takiego robi??. Gdyby tych tak zwanych fanów filmu… czyli potocznie gapiów…. było tam bez liku…. to nawet ja …… bujająca czasem w obłokach bym zauważyła, że coś się dzieje. A tak, to dość, że zepsułam ujęcie, to jeszcze musiałam wysłuchiwać wrzasków jakiegoś podrzędnego reżysera. Łypnęłam na niego okiem i powiedziałam, że jak się nie uciszy…. to ja zaraz na nowo wypróbuję swe zdolności karate. A jak nie wierzy… to niech sobie porozmawia z gwiazdą filmową płci męskiej, która pewno jeszcze gania po całym Szczecinie w poszukiwaniu kryjówki, by ukryć się przede mną. No i teraz ja ukrywam się przed współmieszkańcami…. znajomymi…. i tym całym filmowym światkiem… I przez kogo??... Przez głupie bonzai.

Ale jedna dobra rzecz z tego wynikła. Właśnie ktoś się dobijał do drzwi…. Trochę z duszą na ramieniu, poszłam otworzyć… a tu na progu stał Jureczek…… W ręku trzymał garnek, z którego unosiły się smakowite zapachy. Czyżby sąsiad ulitował się nad moim zdrowiem i przyszedł poratować ciepłą strawą? ... Hmmmmm… ciekawe… Jednak w każdym położeniu znajdzie się odrobinka czegoś dobrego…… :D


CDN ................... :)
ODPOWIEDZ