Ze starych mieszkańców Bagatelki ostała nam się Jadzieńka , Bożenka , Cygana , Andy i moja majkowa skromna osoba.
Marianek ze swoją lubą po śmierci seniorki lepiącej pierogi, przenieśli się jak to Mania określiła w "wyższe standardy egzystencji", co prawda cała ściana lipnie przyklejonego styropianu odpadła z tej egzystencji z hukiem ale co tam... niech im będzie. Solennie obiecali odwiedzać kamienicę , tym bardziej, że przecież Marianek pół serca i żołądka (tudzież wątroby) w naszych , starych murach zostawił. O stosie butelek po opróżnionych trunkach nie wspomnę.
Natura próżni nie lubi (co innego próżniaków jak mi się ostatnio wydaje) toteż przez prawie dwa miesiące obserwowałam przenoszenie, znoszenie, wywalanie przez okna, kucie, rycie, dźwięk wiertarki wraz z dźwiękami chrapania Rolmopsa (jak już udało się nieborakowi usnąć) , że stało się to moją melodią dnia codziennego. Nie było dnia aby nieco skacowani fachowcy nie tarabanili mi się na chatę próbując dokonać remontu bo przecież "paniusia zamawiałą". Skecz na kółkach, ale byłam tak zmęczona tą monotonią, że byłam gotowa z Panami skuwać te stare kafelki, pociągać z gwinta i robić cokolwiek innego niż w ostatnim czasie robiłam.
W międzyczasie tychże zmian, nasza fantastyczna firma zarządzająca nakazała karaluchom eksmisję , malując klatkę schodową, odnawiając poręcze i wymieniając zżarte przez korniki okna . Cudem własnymi piersiami uratowaliśmy od niechybnego walnięcia młotkiem nasz wyjątkowy witraż. Co żeśmy się z ludkami nawkurzali to nasze.
Pomijając bladosraczkowaty niby żółcień lamperii (kto cholera maluje obecnie lamperie olejną się pytam) to jeszcze jakaś menda społeczna doniosła do Sanepidu (chyba walka z wirusem pokazała ich możliwości toteż z uciechą zareagowali natychmiast przysyłając firmę odkażającą). Po tej akcji oczywista NADAL nie było karaluchów , ale za to mrówek zasuwających w różnych kierunkach (np po mojej kuchni) pojawiło się chyba kilka gatunków. Co do owadów zaś...
Jednym z nowych lokatorów jest niejaki Ignacy Rogaliński - człowiek starej daty i na dodatek entomolog. Mebli chłopina nie miał zbyt dużo ale już nadzianych na igiełki żuków, motyli, chrząszczy , ciem i cholera wie czego jeszcze aż w nadmiernym nadmiarze mówiąc kolokwialnie. Gadający sam do siebie i to...altem (!) Niewiasty nie stwierdziłam lecz patrząc na przykryte i wnoszone cichaczem po nocy akwaria mam podejrzenia , że mrówki nie pojawiły się znikąd.
Jest też małżeństwo - Marlena i Eugeniusz Moczulscy. Ona śpiewaczka operowa - on trąba...w sensie gra w orkiestrze na trąbie , puzonie czy też jakimś tam instrumencie dętym. Państwo Moczulscy mają fortepian - czułam się zafortepianiona wnosząc to badziewie bo pechowo znalazłam się w linii wzroku właścicielki owego sprzętu. Dama ma wzrok jak nie przymierzając bazyliszek, jak Cię przyszpili to czujesz się jak żuk z kolekcji sąsiada. Potomstwa nie stwierdziłam.
Inne zaś potomstwo oblazło nasz dom jak stonka - sąsiedzi z samej góry - równa piąteczka bachorków - Romuś lat 12, Reginka lat 10, Romuald lat 8, Rysio lat 5 i malutka Roksanka lat 2. Ja pitolę....
Dziatwa biega po schodach wrzeszcząc jak opętana - Jadzieńka mówi , że Matkę Boską przestała słyszeć.. Rodzice hhmmm...jakby intelektualiści , jakże by inaczej na R - Renata i Robert jacyś tam...on bibliofil w okularach jak denka od szampana (no cóż...trafił 5 razy tam gdzie miał trafić swoją drogą) i ona - kostyczna , poruszająca się bezszelestnie i jak błyskawica ( no bo jak swoją drogą tą szarańczę ogarnąć
). Ciągle mi gównażerię przysyłają a to po słoik, a to po tłuczek (trudno się opanować i nie przywalić tymże) , a to po chusteczki bo smarki lecą a Biedronka już zamknięta.
Serio mam tik nerwowy w lewym oku jak słyszę te małe nóżki na schodach i dzwonek do drzwi.
Co tam jeszcze u mnie zmiany , zmiany , zmiany. Po pierwsze stan zmieniłam jakoś niechcący - bo za cholercię nie pamiętam słowa "tak" nawet na wiatr rzuconego. Małżonek ogrody projektuje , a ja próbuję swoich sił jako dumny właściciel ogródka działkowego numer 743 w Ogrodach Działkowych "Aronia V" pod miastem. Pracuję również jako kolejny numer w jednej z większych korporacji i co ciekawe mój wolny duch ma jeszcze siły witalne aby brykać.
Na koniec zostawiłam sobie dość nietypowego osobnika z parteru....jakieś toto takie zabiedzone, szczurowate, latem w płaszczu Pan Łasica chodzi - jak nic jakiś zboczeniem pokazujący małe co nieco (z naciskiem na małe
) w różnych parkach itp... - niemota przemyka jak dziki nawet odpowiedzieć na grzeczne dzień dobry sąsiadkom nie potrafi....już my z Bożenką mamy typa na oku, będziemy czujne jak sępy na pustyni.
Jak my się cholibka po tych zmianach ogarniemy...mówiąc korporacyjnie nieco "complete each other" pojęcia nie mam.
Patrzę za okno, jesień rozpędziła już kolorowy autobus i tak sobie myślę...a może jestem gotowa na nowe, inne , wkurzające ale też inspirujące zmiany.
Miłego dnia kochani!