Z życia pewnej kamienicy :)

W tym miejscu możecie prezentować swoją twórczość niekoniecznie związaną z pobytem w sanatorium choć i taka mile widziana.
Regulamin forum
Proszę by każdy nowy wątek rozpoczynał się wierszem. Najlepiej by to był wiersz autora wątku, ewentualnie wiersz na temat sanatorium.
Uwaga! Jeśli wstawiacie czyjąś twórczość, pamiętajcie, że powinniście posiadać zgodę autora lub właściciela praw na publikację. To bardzo ważne.
Proszę też by nie tworzyć tu wątków, które bardziej pasują do działu "Na każdy temat". Niech ten dział będzie wyłącznie związany z twórczością sanatoryjnych poetów :)
Poza tym obowiązują wszystkie zasady z regulaminu ogólnego pisania postów na forum dostępnego tu http://www.forum.nasze-sanatorium.pl/vi ... p?f=2&t=10
Awatar użytkownika
ANDY12345
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 14562
Na forum od: 26 maja 2018 11:42
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 3

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: ANDY12345 »

Już po jednym ? a ja chciałem zaproponować dwa :lol: i znowu o suchym pysku ale fart :twisted:
Awatar użytkownika
BozenaMat
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 6172
Na forum od: 24 lip 2018 18:32
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: BozenaMat »

To byś o suchym pysku nie był.......... masz małe co nieco :D :D

Ratując Marianka

Minął tydzień, od Marianka żadnych wieści. Mimo dzwonienia do Niego o każdej porze dnia i nocy – nic. Tylko miły głos: abonament czasowo niedostępny. Przecież załatwiliśmy chłopinie telefon, sama go zdobyłam w jakimś tam lumpeksie rzeczy używanych, ale działał – sprawdziłam. Marianek dostał wytyczne, jak się korzysta z telefonu (przy mnie 3 razy zadzwonił), że trzeba go ładować, miał to nawet spisane na tej kartce z radami, wyrwanej z zeszytu wnuczka Jadzieńki. Co się dzieje? Spekulacjom nie było końca… ktoś nawet wymyślił, że Marianka w drodze do Sanatorium porwało UFO, że zamiast do Sanatorium pojechał do Warszawy i bierze udział w jakiejś tam manifestacji, że pomylił kierunki i siedzi teraz na Bahama…. Co też ludzie nie wymyślali, ale to z czystej troski o Marianka. Wreszcie postanowiłam zadzwonić do Sanatorium, ale ciągle coś mi przeszkadzało. Poza tym martwiłam się o Panią Bożenkę. Jakoś zniknęła i nie wiedziałam gdzież to się podziewa. Wprawdzie w ferworze wyjazdu Marianka do Sanatorium zaniedbałam spotkania z tą uroczą Panią, ale… tak zniknąć? Nie było Jej w bibliotece, łaziłam z kijkami po naszych trasach i też nic… jak zwykle nieszczęścia chodzą parami.

Aż tu nagle… wracam sobie z pracy, powtarzam… „zadzwonić w sprawie Marianka… zadzwonić w sprawie Marianka”………. I co widzę? Jakoś tak pod murem kamienicy ktoś chyłkiem przemyka. Patrzę uważnie? Toć to nasz Marianek. Jakiś taki mizerny, wory pod oczami, chwiejny krok, marynarka wyświechtana, do końca turnusu jeszcze 2 tygodnie… więc co On tu robi? Dopadłam nieszczęśnika i pytam:
- Marianek, co Ty tu robisz? Dlaczego nie odbierasz telefonu? Co się dzieje?
Zawaliłam Go pytaniami jak gruzem z walącej się rudery. Popatrzył jakoś tak smętnie na mnie, nic nie powiedział, tylko szybciej pomaszerował i po chwili zniknął w kamienicy. Wytrąciło mnie to z równowagi, chwilę stałam jako ten słup soli… wreszcie pomknęłam za chłopiną. Żal mi się Go zrobiło, bo wyglądał jak siedem nieszczęść. Takiego jeszcze Go nie widziałam. Dobiegłam do Jego mieszkania, chwytam za klamkę, ciągnę…. drzwi były zamknięte na klucz (a przecież nigdy ich nie zamykał)… pukam, walę w nie… nic. Pół kamienicy się zbiegło… walimy w te cholerne drzwi. Wreszcie słaby głos dobywający się z czeluści mieszkania:
- Idźcie sobie… mam wszystkiego dość, ale i tak nic Wam nie powiem.
Myślę sobie. Oj źle, bardzo źle. Nie ma rady. Trza jechać do Jureczka i ściągnąć pomoc. Nie bacząc na koszty wzięłam taxi. Marianek był ważniejszy, niż te parę złotych.

Jureczek akurat był w domu. Bawił się w manikiurzystkę i obcinał Sprężynce pazury. Ciężka sprawa, czego skutkiem była pokiereszowana twarz Jureczka (ale i tak nic nie straciła ze swego uroku). Nadal piękne, niebieskie oczy dodawały jej uroku. Ech….. rozmarzyłam się, ale szybko zeszłam z obłoków na ziemię…. to nie pora na dyrdymały. Szybko wyjaśniłam Jureczkowi problem z Mariankiem.
Jureczek patrzył i patrzył na mnie. Skończyłam, a On nadal wpatrywał się we mnie tymi swoimi niebieskimi ślipkami. Ja tu drżę o Marianka, a ten patrzy na mnie maślanym wzrokiem? Już miałam na Niego warknąć, trzepnąć przez gnat… ale Jureczek poderwał się z rozklekotanego fotela i wrzasnął - „idziemy”. Sprężynka dotąd siedząca Mu na kolanach z piskiem czmychnęła pod tapczan, ja się poderwałam i pobiegłam za Jureczkiem. Ledwie nadążyłam za Nim, nawet nie wiem czy w tym ferworze chłopina zamknął mieszkanie czy nie, ale co tam. Sprężynka mężnie będzie strzegła tych czterech ścian.

Pierwszym naszym przystankiem był osiedlowy sklep. Nabyliśmy tam tak zwane rekwizyty, potrzebne do przeprowadzenia z Mariankiem poważnej rozmowy. A były to: sześciopak ulubionego chmielu Marianka, kilo kaszanki, 4 ogóreczki małosolne i pół bochenka czerstwego chleba (świeżego już nie było). Później zawitaliśmy do zaprzyjaźnionego z Jureczkiem sprzedawcy w warzywniaku, który od lat był pasjonatem wszelakich komiksów i targując się zawzięcie, bo choć to przyjaciel Jureczka, słono kazał sobie zapłacić za komiks o Kaczorze Donaldzie…. nabyliśmy najnowsze przygody Donalda. Nasze zasoby finansowe w zastraszającym tempie topniały, ale co się nie robi dla przyjaciół? Wiedzieliśmy bowiem, iż komiks o Kaczorze był ulubioną lekturą naszego Marianka, książeczką czytaną od deski do deski, powiem więcej. Książeczką, która nigdy nie została użyta w WC (wiadomo do jakich celów). Marianek wręcz z pietyzmem podchodził do owej literatury i traktował ją tak samo, jak Jadzieńka modlitewnik.
Zaopatrzeni w potrzebne rekwizyty udaliśmy się do naszej kamienicy. Miałam cichą nadzieję, że ta cała nasza misja zakończy się sukcesem i Marianek przemówi, objaśniając co też się wydarzyło w Sanatorium.

Na klatce schodowej, pod drzwiami Marianka ujrzeliśmy istny cyrk. Pół kamienicy koczowało na korytarzu, nie było nawet jak przejść. Jasieniek z małżonką przytaszczyli stolik turystyczny i krzesełka, rozsiedli się wygodnie i (o ile mnie wzrok nie mylił) pałaszowali bigosik. Jadzieńka siedziała pode drzwiami Marianka ze swoim radyjkiem przy uchu i głośno klepała swoje zdrowaśki. Inni zawzięcie o czymś dyskutowali, przekrzykując się nawzajem. Była nawet mamuśka Marianka (w papilotach na głowie skrytych pod kwiecistą chustą) i licho wie jak się dowiedziała, że synuś już w domu. W swych pulchnych łapkach dzierżyła wielgachny półmisek, zapewne z kopytkami, które to królowały na Jej stole w dzień powszedni jak i w święta. Marianka ani śladu.
Przedzierając się do drzwi mieszkania Marianka nadepnęłam komuś na nogę, podniósł się wrzask, ktoś mi łokciem przyłożył pod żebra, ale wreszcie razem z Jureczkiem dotarliśmy do celu. Nagle zrobiło się cicho, nawet radyjko Jadzieńki zamilkło. Wtedy Jureczek pięścią załomotał do drzwi i krzyknął:
- Marianek, otwieraj że pacanie, mam coś dla Ciebie.
Wszyscy wstrzymali oddech, słychać było jak w mieszkaniu Zosieńki (tej z drugiego piętra, co to zakochała się w Marianku) kapie woda (a kapała od zawsze i nigdy żadnemu fachmanowi nie udało się naprawić zdezelowanego kranu). I nagle…. Ciche skrzypnięcie, drzwi od mieszkania Marianka leciutko się uchyliły. Jureczek wykorzystując sytuację, szybko wsunął komiks o Kaczorze Donaldzie. Drzwi uchyliły się trochę więcej. Za komiksem powędrował sześciopak. Stojący najbliżej drzwi mogli już ujrzeć smętną postać Marianka, który bez jakiegoś zbytniego entuzjazmu odbierał od Jureczka przyniesione przez nas rekwizyty. Przyszła pora na kaszankę. Wstąpiła w nas nadzieja, co jak co, ale kaszanka zawsze wprawiała Marianka w euforię, była drugą potrawą, którą Marianek uwielbiał (oczywiście na pierwszym miejscu był chmiel). Jureczek wolniutko wsunął przez uchylone drzwi pakuneczek i z uśmiechem wyczekiwał, aż Marianek wreszcie wyjdzie i cała ta szopka dobiegnie końca. Zaszeleścił odwijany papier i nagle…….. piekielny wrzask:
- wooooooon mi stąd….. wooooooooooon.
Rzucona przez Marianka kaszanka wylądowała na głowie BigBenki, odbiła się od niej i pacnęła na stolik, który przytachał Jasieniek, przewróciła go (ma się rozumieć, że stolik, a nie Jasieńka), poleciały talerze, drzwi od mieszkania Marianka z hukiem się zatrzasnęły (cała kamienica zadrżała w posadach), a my patrzyliśmy jeden na drugiego i…. cały misterny plan wydobycia Marianka z mieszkania spalił na panewce. Ale piwa nie wyrzucił…….. jest jeszcze nadzieja, że nam otworzy. Tylko ile przyjdzie nam czekać??



CDN ………………. Będzie wyjaśnienie, co też Marianek narozrabiał :D
Awatar użytkownika
ANDY12345
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 14562
Na forum od: 26 maja 2018 11:42
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 3

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: ANDY12345 »

Dziękuję. Ale nie wtedy jak dwie niedziele palmowe do kupy się zejdą ? :lol:
Awatar użytkownika
Myky
Bardzo Pomocny Kuracjusz
Bardzo Pomocny Kuracjusz
Posty: 164
Na forum od: 25 wrz 2018 14:06
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: Myky »

Ob kurczę 👀Bożenka kaszanka nie podziałała 😱 już się boję o Marianka na poważnie.
Awatar użytkownika
BozenaMat
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 6172
Na forum od: 24 lip 2018 18:32
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: BozenaMat »

Myky................ a bój się bój.............. i zobacz co chłopina nawyczyniała :D :D

Sanatoryjna Sodoma i Gomora

Cała sprawa z Mariankiem wyjaśniła się po 2 tygodniach. Wprawdzie Marianek tych dwóch tygodni nie spędził w zamknięciu, wychodził, a jakże, ale słowem się do nas nie odezwał. Wręcz jakby zaniemówił i ogłuchł. Nic, zero kontaktu z kimkolwiek. Puszki zbierał, wózeczkiem po makulaturę jeździł, chmiel jak zwykle spożywał, bez zaproszenia pakował się nam do mieszkania (chociaż teraz to każdy by Go zaprosił, byle Marianek przemówił), siadał przy stole, oczekiwał na jadło… wszystko bez słowa. Pomroczność jakaś na Niego wstąpiła czy co? Cóż nam pozostało? Czekać…… czekać na cud.

I wreszcie cud się zdarzył. Pewnego pięknego dnia spotkałam Panią Bożenkę, och co za ulga – zguba się znalazła. Jak to mówią, jeden strup z głowy. Od słowa do słowa i… wiedziałam już wszystko. Wprawdzie zeszło nam na pogawędce całe popołudnie i pół wieczoru, a raczej to był monolog Pani Bożenki, ja tylko w miarę Jej opowieści robiłam coraz większe oczy, od czasu do czasu zadając jakieś pytanie, by wydobyć więcej szczegółów. W międzyczasie dwa razy zmieniałyśmy kawiarnię, bo z jednej nas grzecznie, aczkolwiek stanowczo wyproszono, gdyż tak przeżywałam opowieść bibliotekarki, że z nerwów roztrzaskałam filiżankę, a łyżeczką rzuciłam w Bogu ducha winną kelnerkę. W drugiej zaś śmiechem płoszyłam gości więc już mniej grzecznie kazano mi wyjść (oczywiście Bożenka – w międzyczasie zdążyłyśmy przejść na Ty – wyszła razem ze mną). Wstydu sobie narobiłam, ale chęć poznania Mariankowego zachowania była większa niż wszystko inne.

Jak się okazało nieobecność Bożenki w ostatnim czasie spowodowana była wyjazdem do Sanatorium. Tak, tak… też zrobiłam wielkie jak spodek anteny satelitarnej oczy, ale to najszczersza prawda. Co ciekawsze… kurowała się w tym samym Sanatorium, do którego udał się nasz kochany Marianek. Bożenka Marianka znała… z opowieści, z widzenia… Marianek zaś o Bożence nie wiedział nic. Dlatego nie przeczuwał, że będzie miał obserwatorkę, a później reporterkę wszystkich zajść w Sanatorium (a tak, tak… to nie było tylko jedno zajście, ale kilka).

Pierwszy incydent miał miejsce już przy przyjęciu do Sanatorium. Marianek po 12 godzinach jazdy pociągiem, z obniżoną zawartością chmielu w organizmie, był niespokojny i rozkojarzony. Stojąc przy recepcji całą swą uwagę skierował na przeczesywanie wzrokiem najbliższego otoczenia, licząc na to, iż Jego oczka ujrzą jakiś punkt sprzedaży piwa. Bystrym wzrokiem taksował najbliższe otoczenie, wszelakie papierki, które podsuwano Mu pod nos, podpisywał automatycznie, obojętne Mu było czy dostaje pokój dwu czy trójosobowy. Z poszukiwań wyrwał Go głos recepcjonistki oznajmiający, że ma uiścić opłatę za pobyt. Marianek był rozkojarzony, fakt… jednak gdzieś tam w Jego umyśle tliły się jeszcze resztki naszych rad… i Marianek widział, że punktem pierwszym pobytu w Sanatorium i nader najważniejszym było okiełznać swój temperament, okazać kulturę i ogładę…. co też zrobił. Bez dyskutowania, bez kłócenia się (a miał na to przeogromną ochotę) sięgnął do kieszeni i z wielkim żalem wysupłał ciężko zarobiony, a przeznaczony na życiodajny płyn grosz. Muszę dodać, że w tym wypadku, to my (mieszkańcy kamienicy) popełniliśmy błąd. Mamusia Marianka nie raczyła oznajmić synkowi, że pobyt w uzdrowisku nie jest gratisowy, nam się wydawało, że Marianek o tym fakcie przez mamusię został poinformowany. Nasz błąd i niedopatrzenie, nie poinformowaliśmy Marianka, że już w pierwszym dniu ciężko przez Marianka zarobiona mamona znacznie się uszczupli.

Drugi incydent związany był z tzw. ciszą nocną, która dla Marianka była niepojęta. O ile godzina rozpoczęcia ciszy nocnej była przez Marianka przestrzegana, baaaaa……. niekiedy już o 21 chłopak grzecznie leżał w łóżeczku, o tyle pojęcie ciszy dla Marianka nie istniało. Wychowany w szczecińskiej kamienicy, gdzie blisko przejeżdżające pociągi robiły nie lada harmider, pijaczki wałęsające w pobliżu komunalnych garaży nie były lepsze, kumple Marianka o różnych porach nocy dobijali się do jego drzwi…….. takie to otoczenie wyrobiło w Marianku nawyk spania nawet przy trąbach jerychońskich. A że spanie Marianek obwieszczał wszem i wobec donośnym chrapaniem, to i współkuracjusze po pierwszej nocy mieli dość. Nie pomogły wrzaski, krzyki, poszturchiwania, kuksańce, gwizdy. Marianek jak zaczął…. skończył z chwilą przebudzenia się. Na zmianę pokoju koledzy nie mogli co liczyć… pozostało jedno, na co Marianek wyraził zgodę, co Mu nic a nic nie przeszkadzało. Gdy Marianek zasnął snem sprawiedliwego, zwoływano pół piętra i wspólnymi siłami wystawiano łóżko na korytarz - z tymi 135 Mariankowymi kilogramami. Rano wszystko się powtarzało, tylko odwrotnie… Marianek z łóżkiem wędrował do pokoju. Wszystko było by w porządku, jakoś wszyscy nawykli do tych ponadprogramowych ćwiczeń siłowych, gdyby nie jedno. Podczas przenoszenia łóżka na korytarz, zapodziała się gdzieś kudłata, wściekle czerwona pacynka, którą to Marianek odzyskał podczas akcji ratowania kota (było we wcześniejszym opowiadaniu). Jadąc do Sanatorium chłopina jakoś przemycił ją do walizki. Jakim cudem, to nie wiem, bo sama Go pakowałam i przeglądałam każdą wkładaną rzecz, obawiając się, że Marianek gotów zapakować swoją ulubioną, wyświechtaną koszulę (tę co to niby przynosiła Mu szczęście w zbieraniu puszek). Tak więc pacynka pojechała z Mariankiem i… zaginęła. Marianek przebolał stratę pieniędzy, co to zapłacił za pobyt, wsio rybka Mu było spanie na korytarzu… ale strata pacynki? Usiadł chłopina na łóżku i smętnym głosem wyżalił się:… pacynkę dostał od Bogusia pod choinkę… gdy między jedną, a drugą odsiadką Boguś pomieszkiwał z Mariankiem. Akurat ówczesna zima była nijaka, ziąb, wiatr, śnieg z deszczem, w efekcie czego Marianek się rozchorował. Pacynka miała Mu umilić dni bez chmielu i bez spotkań z kolegami z pracy (oczywiście spotkania te odbywały się na świeżym powietrzu, między osiedlowymi garażami). I jakoś tak się stało, że kudłaty, wściekle czerwony stwór był wręcz ukochaną Marianka, straconą na jakiś czas (gdy leżała zaginiona w dziupli drzewa), odzyskaną i teraz chronioną i strzeżoną niemalże jak Fort Knox.

Strata ukochanej pacynki odbiła się na dalszym pobycie Marianka w Sanatorium. O ile dotąd spożycie chmielu oscylowało w dolnej granicy Mariankowych możliwości, o tyle z dnia na dzień zauważało się tendencję zwyżkową. Oczywiście chęć Marianka w uczestniczeniu w zabiegach gwałtownie spadła. Szedł, podbijał kartę i ruszał, by nawodnić organizm. A że piwo w uzdrowisku cenowo nijak się ma to tego kupowanego w szczecińskim osiedlowym sklepiku, to i zasoby Marianka szybko topniały. Ale od czego pomysłowość? Przecież walizka pełna była nowiutkich (jeszcze z metkami) koszul…. które można było spieniężyć, tudzież zastosować handel wymienny. Trochę gabaryty odzieży były zbyt ponadnormatywne, ale Marianek w ciemię nie bity… umiał towar zachwalić: tu się zszyje, tu zrobi zakładkę i będzie wręcz jak od Gucci czy Versace.

Wreszcie trzeci incydent przesądził o całym sanatoryjnym pobycie Marianka.
Nie neguję, Marianek mimo swej postury (jak pamiętacie 135 kilo żywej wagi) był chłopiną o miłej aparycji, mógł się podobać, czego dowodem były ciche westchnienia damskiej części kuracjuszek. Marianek był po przejściach, po wielkiej miłości do Iwonki bardzo uważał, by nie zaangażować się w nowy związek, dlatego żadnej z Pań nie wyróżniał, z żadną nie przebywał dłużej niż to konieczne (czyli wcale, bo Panie na piwo nie chodziły – a tylko piwo było sytuacją konieczną do towarzyskich Mariankowych spotkań). Aż tu pewnego dnia (a właściwie już u jego schyłku, bo była kolacja) Marianka spotkało coś dziwnego. Wiadomo, że przed piwkiem warto zrobić podkład w żołądku, w tym dniu na kolację była kaszanka… następna po piwie ulubiona potrawa, raj dla Marianka. Zajadał aż miło było popatrzeć. I nagle…. Pani Mania – ta co to siedziała przy Mariankowym stoliku - podsuwa Mu swój talerz z kaszanką. Chłopina nie obeznana z sanatoryjnym zwyczajem. jakby nigdy nic wziął talerz i spałaszował całą zawartość. Oczy Pani Mani zabłysły, wręcz zaświeciły jak jupitery na scenie Opery Leśnej. Marianek nieświadomy tego co uczynił, zamierzał utartym zwyczajem udać się do najbliższego sklepu, zakupić sześciopaczek i w spokoju go wypić w jakiejś altance, co to rozsiane są po całym uzdrowisku. Ale Jego zamiary sczezły na niczym… Pani Mania nie odstępowała Go nawet na krok, powiem więcej… wręcz wczepiła się w Marianka. Chłopina zgłupiał… zauważył dziwne uśmiechy na twarzach znajomków z pokoju… wreszcie nie wytrzymał – strząsnął upierścioną łapkę Pani Mani ze swego ramienia i podszedł do kumpli cicho szepcząc:
- co jest grane do cholery?
Między jednym, a drugim chichotem współlokatorzy wyjaśnili Mariankowi że prastarym sanatoryjnym zwyczajem, jak się zje podarowaną przez kogoś kaszankę, tym samym wyraża się zgodę na jawny, sanatoryjny związek. W Marianka jakby piorun trzasnął, wybiegł z budynku i tyle Go widziano. Podobno nadużył napoju chmielowego i nad ranem stukając do zamkniętych drzwi do budynku sanatoryjnego, awanturował się krzycząc:
- Jureczku, Bogusiu… kto zamknął te cholerne drzwi do kamienicy… otwórzcie.
Zjawiła się Dyrekcja, Marianek dostał wilczy bilet i nawet nie pozwolono Mu iść po walizkę. Pani z recepcji Mu przyniosła.

Wszystko to usłyszałam od Bożenki, co to była świadkiem Mariankowej przygody z Sanatorium. Ona sama (znaczy się Bożenka) wróciła wypoczęta, zadowolona z zabiegów, zachwycona miejscowością, z masą pozytywnej energii i……… z multum zdjęć, które wyrozwieszała w bibliotece i kto tylko tam zaglądnął, był atakowany opowieściami, gdzie dana fotka została zrobiona.
Po tygodniu wiedziałam wszystko o miejscowości, w której przebywała Bożenka, Jej opowieść skłoniła mnie, by też złożyć wniosek i za jakieś 3 lata pojechać (o ile wcześniej nie zejdę z tego padołu).

Marianek, gdy dowiedział się, że wiemy co się stało…. Łypnął tylko okiem i … wreszcie wróciła normalność. Darł ryja na każdego, chodził jak flejtuch i woniał nie Old Sipcem, ale chmielem :D



PS1. I tak to po paru miesiącach zagadka kudłatej, wściekle czerwonej pacynki została rozwiązana……… okazało się, że była to wielka miłość Marianka, którą ukrywał nawet przed nami – współlokatorami. Spał z nią, wszędzie z Nią jeździł i gdy zaginęła, a później zobaczył ją jak wypadła z dziupli (całą ową przygodę opisałam w którymś z pierwszych opowiadań) …… powaliło chłopa. Każdego coś takiego by powaliło. ………… :D

PS2. Została jeszcze sprawa telefonu, którego to Marianek nie odbierał. Zapomniałam Go o to zapytać… zrobię to jutro………… :D



Przepraszam Myki za wykorzystanie historii o kaszance, ale bardzo mi się spodobała i wplotłam ją w Mariankowe opowiadanie.
Jak co, to daję odsyłacz do źródła:
viewtopic.php?f=2&t=20031&start=40
Myky pisze: 09 lis 2018 10:42 Kurcze blade i po co ja wyjadałem z cudzego talerza :/
Hmm czuje się zagrożony bo ostatnio Marian odstąpił mi swojo kolacje :shock:
Myky pisze: 18 lis 2018 22:37 Myky liże rany posenatoryjne :D jeszcze będzie o nim głośno
I jest głośno…… Myky stał się inspiracją do mojego opowiadania :D :D :D

I na razie to koniec Mariankowych wyczynów. Zobaczymy co dalej.............. :D
forumowicz

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: forumowicz »

Dobry wieczór...jak to się stało, że dotarłam tutaj dopiero dzisiaj...Rewelacja. Uwielbiam takie historie. Z polotem, odpowiednim dystansem. Dziękuję. Może też coś kiedyś dopiszę...ostatnio znikła moja standardowa wena. Dzięki Bożenko. Pozytywna z Ciebie osoba 😗🌼
Awatar użytkownika
ANDY12345
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 14562
Na forum od: 26 maja 2018 11:42
Oddział NFZ: Małopolski
Staż sanatoryjny: 3

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: ANDY12345 »

Dziękujemy będziemy czekać :)
Awatar użytkownika
Myky
Bardzo Pomocny Kuracjusz
Bardzo Pomocny Kuracjusz
Posty: 164
Na forum od: 25 wrz 2018 14:06
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: Myky »

Bożenko kocham Cię 💘urzekła mnie ta historia 💞 ja chce jeszcze raz ...do sanatorium 😍 pozwolę Ci nawet zjeść z mojego talerza 😈😘😘😘😘
Awatar użytkownika
Myky
Bardzo Pomocny Kuracjusz
Bardzo Pomocny Kuracjusz
Posty: 164
Na forum od: 25 wrz 2018 14:06
Staż sanatoryjny: 2

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: Myky »

Oczywiście kaszankę* 😈 ech
Awatar użytkownika
Cygana
Super Kuracjusz
Super Kuracjusz
Posty: 576
Na forum od: 18 lut 2018 00:29
Oddział NFZ: Wielkopolski
Staż sanatoryjny: 4

Re: Z życia pewnej kamienicy :)

Post autor: Cygana »

Super Bozenko ,ale się uśmiałam, fajnie piszesz :lol: :lol: pozdrawiam :kwiat: :kwiat: :kwiat:
ODPOWIEDZ